Satabdi Mishra przemierza Indie, dzieląc się z ludźmi radością czytania. Zaczęła od wędrowania z plecakiem po okolicznych miastach i wioskach, ale wciąż marzyła o czymś więcej. Kupiła vana, założyła księgarnię i bibliotekę Walking BookFairs, by dotrzeć do wszystkich indyjskich stanów, także tych, w których książka wcale nie jest dobrem powszechnym. Jak Satabdi prowadzi swój biznes? Z jakimi problemami się zmaga? I czy pracująca kobieta w Indiach to powszechność?
Księgarnię Walking BooksFairs założyłaś razem ze swoim partnerem Akshayem Bahibalem. Jaki przyświecał Wam cel? Skąd pomysł na taką działalność?
Czuliśmy, że wiele osób w naszym kraju nie ma dostępu do książek, że czytanie wcale nie jest dla nich oczywistą formą spędzania czasu. W Indiach biblioteki czy księgarnie nie należą do codzienności, wciąż ich brakuje. Chcieliśmy, by książki stały się dla mieszkańców na wyciągnięcie ręki.
Dla mnie Walking BookFairs to coś więcej niż księgarnia. To miejsce, które daje ludziom wolny dostęp do książek, w którym mogą się gromadzić, czuć się bezpiecznie, pozbywać się swoich uprzedzeń, być sobie równi.
Jak to wszystko się zaczęło?
Zaczęliśmy działać 6 lat temu. Chcieliśmy otworzyć bibliotekę i księgarnię, ale wtedy nie mieliśmy takich możliwości, więc książki pakowaliśmy do plecaków i obchodziliśmy z nimi sąsiednie miasta i wioski. Książki rozkładaliśmy po prostu na ulicach. Miało to dużo wad, bo po pierwsze nasze plecaki były przesadnie ciężkie, więc trudno było z nimi wędrować, a po drugie, nie mogliśmy w żaden sposób ochronić książek przed pogodą. Nieraz kończyły zalane przez deszcz.
Stało się dla nas jasne, że niestety dłużej nie możemy tak funkcjonować. Zaczęliśmy się rozglądać za jakimś tanim, używanym vanem i z niewielką pomocą naszych przyjaciół udało nam się coś kupić. W ten sposób powstała mobilna księgarnia i biblioteka.
Zapakowaliśmy książki i zaczęliśmy od odwiedzenia wszystkich 30 okręgów Orisy – stanu, w którym mieszkamy. Podróż trwała kilka miesięcy. Po powrocie do Bhubaneswar zaczęliśmy się rozglądać za lokalem, w którym moglibyśmy osiąść i otworzyć stacjonarną księgarnio-bibliotekę.
I udało się! To miejsce wygląda naprawdę przytulnie.
To prawda, ale nie było tak od początku. Miejsce, które wybraliśmy było kiedyś małym sklepem. Zastaliśmy je w tragicznym stanie, a w dodatku było bardzo zagracone. Musieliśmy naprawdę ciężko pracować, by doprowadzić tę przestrzeń do ładu. W końcu zrobiliśmy porządek, zasadziliśmy drzewa i po kilku miesiącach mieliśmy już piękny ogród.
Ale nie zrezygnowaliście z podróżowania po kraju i rozpowszechniania dostępu do książek.
Nie. Jeszcze w tym samym roku zaplanowaliśmy podróż, która tym razem miała objąć całe Indie. Kupiliśmy pick-upa i przerobiliśmy go, dodając do niego półki na książki. Z naszą mobilną księgarnio-biblioteką odwiedziliśmy 20 indyjskich stanów, w 3 miesiące pokonując 10 000 kilometrów. Trasę nazwaliśmy “Read More India” i jej głównym celem było zachęcenie mieszkańców do czytania książek oraz wspierania lokalnych księgarni i bibliotek. Odwiedzając poszczególne miasta, witaliśmy ludzi i zachęcaliśmy ich do szperania w książkach i czytania. Wszystko udostępnialiśmy za darmo. Oczywiście jeżeli ktoś chciał kupić jakąś książkę, miał taką możliwość, proponowaliśmy zniżkowe ceny.
To był rok 2015, ale nadal nie zwalniacie obrotów. Dwa lata temu wystartowaliście z kolejnym projektem o nazwie “Poems on the Road”.
Tak, wyruszyliśmy w kolejną trasę, a jej celem znów było objęcie całych Indii. “Poems on the Road” to była pierwsza księgarnia i biblioteka wyłącznie ze zbiorami poetyckimi w kraju. Zatrzymaliśmy się w 30 miastach i proponowaliśmy czytelnikom tylko poezję. Zachęcaliśmy do czytania, przeglądania i kupowania.
W każdym mieście organizowaliśmy też open mike. Na te wydarzenia przychodziły tysiące ludzi. Spotykaliśmy się, żeby poczytać wiersze, wymienić się swoimi spostrzeżeniami i wyrazić siebie. Wydarzenia były otwarte dla każdego, niezależnie jakim językiem mówił i skąd pochodził.
Organizowaliśmy się wszędzie tam, gdzie zatrzymywał się nasz van – na ulicy, w parkach, na placach. Trzymaliśmy się naszej misji. Chcieliśmy przekazywać ludziom siłę poezji pochodzącej z całego świata i skłaniać młodych ludzi, by zapomnieli o dzielących ich różnicach. W “Poems on the Road” chodziło o to, by spotykać się w demokratycznej przestrzeni, którą jest właśnie droga. Na niej każdy jest sobie równy i może wyrażać swoje opinie, myśli, czy swoją poezję.
No właśnie. Walking BookFairs to nie tylko książki, ale też możliwość spotkania i rozmowy. Jak to wygląda w Waszej stacjonarnej księgarni w Bhubaneswar? W jakiej części jesteście typową księgarnią, a w jakiej biblioteką?
Pół na pół. W jednej drugiej nasza księgarnia jest biblioteką, częściowo wspieraną przez jedno z najpopularniejszych wydawnictw – HarperCollins. Jest w pełni darmowa i otwarta dla każdego. To po prostu miejsce dla ludzi, przestrzeń, gdzie można się spotkać, pogadać i wymienić pomysłami. Co miesiąc organizujemy także klub książki i spotkania z autorami.
Jakie są główne wyzwania, z którymi musicie się zmagać, prowadząc Walking BookFaris?
Przede wszystkim niski poziom czytelnictwa. Niewiele osób czyta książki, a ci którzy już czytają, kupują je na Amazonie. Dla małych, niezależnych księgarni, takich jak nasza, utrzymanie się na rynku jest naprawdę bardzo trudne. Nie otrzymujemy żadnych dotacji czy dofinansowań rządowych, a podejście ludzi jest raczej obojętne. Czytanie jest kojarzone jedynie ze szkołą. Poza nią rodzice i nauczyciele nie zachęcają do czytania.
Jak w takim razie radzicie sobie z wydatkami, które generuje Wasz biznes?
Staramy się, żeby te wydatki były jak najmniejsze, bo najbardziej zależy nam na oferowaniu dużych, całorocznych zniżek na zakup wszystkich książek. Nasz cel to sprawić, by jak najwięcej osób mogło sobie pozwolić na ich zakup. Nie ukrywam, że aktualnie, z powodu COVID-19, nasza przyszłość stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Być może nigdy nie odrobimy naszych strat.
Nie możemy jednak zrezygnować z oferowania zniżek dla społeczności. W naszym kraju wiele osób jest celowo odsuwanych od książek, dotyczy to szczególnie mniejszości narodowych i grup nieuprzywilejowanych. Niskie ceny to jeden ze sposobów, w jakie możemy sprawić, by ludzie mieli dostęp do książek.
Z tego powodu już nieraz rozważaliśmy zamknięcie naszej księgarni. Gdy zrobiło się naprawdę gorąco, pojawił się pomysł, żebyśmy przeprowadzili zbiórkę crowdfundingową. Udało się. Wiele wspaniałych osób zrzuciło się na naszą działalność i Walking BookFairs może nadal istnieć. Wiemy jednak, że przed nami wciąż wiele wyzwań.
Każdego dnia cieszymy się, że tu jeszcze jesteśmy, bo kochamy książki i to, co one sobą reprezentują. Nie skupiamy się na pieniądzach. Sprzedajemy książki, bo potrzebujemy książek, opowieści, relacji z innymi ludźmi, poczucia przynależności.
Udało Wam się otworzyć także kolejną księgarnię w Bengaluru w stanie Karnataka.
Tak, otworzyliśmy ją w listopadzie ubiegłego roku i prowadzi ją moja siostra.
Prowadzenie biznesu to chyba nie jest typowe zajęcie dla kobiet w Indiach? Żyjecie w społeczeństwie, które wydaje się oparte o model patriarchalny.
Zdecydowanie. Praca nie jest tutaj uważana za kobiece zajęcie. Tym bardziej jestem dumna, że Walking BookFairs jest tak mocno niezależne i prowadzone przez kobiety!
Co sprawiło, że postanowiłaś złamać zasady i pójść własną ścieżką? Spotkałaś się z oburzeniem społeczeństwa?
Po prostu bardzo wcześnie zrozumiałam, że mam w życiu dwie opcje. Albo wywalczę swoje miejsce na świecie i będę robiła to, czego pragnę albo zginę pod ciężarem społecznych oczekiwań. Wybrałam to pierwsze.
Nie jest łatwo. Już wiele razy słyszałam wyzwiska pod moim adresem, spotykałam ludzi, którzy próbowali zdyskredytować mnie i moją pracę. Kilku mężczyzn zdecydowało się nawet przeprowadzić głośną kampanię, mającą na celu oczernianie mnie w mediach społecznościowych.
Nie przejmuję się jednak tym, co ludzie o mnie mówią lub myślą. Robię to, w co wierzę.
Zdjęcia wykorzystane w artykule pochodzą z prywatnego archiwum Satabdi Mishry.