Zobaczenie Norwegii na własne oczy od zawsze było moim marzeniem. I nadszedł czas, by to marzenie zrealizować! Masz podobnie? Opowiem Ci, jak udało mi się zwiedzić Bergen i fiordy w weekend. Zapnij pasy i lecimy!
Planowanie podróży
Wszystko zaczęło się od planu podróży. Do Norwegii postanowiliśmy polecieć w trójkę — ja, mój mąż i jego brat. Wybraliśmy konkretną datę, 21-24 października, i zaczęliśmy obserwować loty do Bergen tak, by trafić na najlepszą okazję. Udało nam się to zrobić z liniami Wizz Air za 250 zł od osoby w dwie strony.
Nieprzypadkowo podaję tutaj daty naszego wyjazdu, ponieważ Norwegia w październiku nie jest oczywistym wyborem. Nie jest to już sezon, więc niektóre atrakcje są niedostępne ze względu na zmienną pogodę i trudne warunki na szlaku. Wiedzieliśmy, że będziemy musieli odpuścić na przykład wyprawę na Trolltungę, czyli Język Trolla. Sezon na wędrówkę zaczyna się 1 czerwca i kończy 31 sierpnia. Od 1 października do 31 maja wspinaczka jest zalecana tylko z przewodnikiem. Dodatkowo najwyżej usytuowany parking P3, z którego wędrówka trwa najkrócej, jest otwarty jedynie do 28 września. Nie kursują także autobusy łączące parking P2 z P3. Wzięliśmy pod uwagę warunki pogodowe oraz to, że nie chodzimy po górach regularnie i zdecydowaliśmy się przełożyć Trolltungę na bezpieczniejszy dla nas termin.
Mimo wszystko październik był dla nas atrakcyjny pod kątem cen i braku turystów. Przeloty i koszty noclegów były zdecydowanie niższe niż w sezonie, a na wszystkich wybranych przez nas atrakcjach praktycznie nie spotykaliśmy ludzi. Samolubnie przyznam, że zachwycanie się tymi wszystkimi widokami w samotności było niesamowite.
Noclegi i wypożyczenie samochodu
Po kupieniu biletów zaczęliśmy planować trasę. Próbowaliśmy połączyć wszystkie nasze życzenia i stworzyć plan, który zadowoliłby wszystkich. Udało się! A wtedy przeszliśmy do rezerwowania noclegów na Bookingu i szukania samochodu do wypożyczenia. Skorzystaliśmy z oferty firmy Hertz i zdecydowaliśmy się na Toyotę Yaris Hybrid.
Jak oceniam Hertza? Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nasz przylot do Bergen opóźnił się o godzinę, przez co wypożyczalnia była już zamknięta. Na szczęście kluczyki zostawiono nam w skrytce, a samochód czekał na parkingu lotniska. Jednak jeszcze w Polsce próbowaliśmy się kilkakrotnie skontaktować z firmą. Chcieliśmy dać znać o opóźnionym wylocie i dopytać o dodatkowe ubezpieczenie — w mailu otrzymaliśmy informację, że ich dokupienie będzie możliwe wyłącznie na miejscu. Niestety nikt nie odebrał od nas telefonu.
W kwestii samochodu i samej organizacji logistycznej — wszystko super! Dużo lepsze wrażenie zrobiła też firma przy zdawaniu auta, ponieważ były to już regularne godziny pracy, więc otwarte były zarówno biuro na parkingu jak i w budynku lotniska. Przekazanie kluczyków i formalności trwały sekundę.
Jeśli będziesz korzystać z usług Hertza, skontaktuj się z firmą już wcześniej i poinformuj o tym, że chcesz wykupić dodatkowe ubezpieczenie. Nie daj się zbyć na zasadzie: “Dokupisz na lotnisku”. Różne rzeczy mogą się wydarzyć po drodze, opóźnione loty nie są rzadkością, więc zadbaj o to, by umowa zawierała już na wstępie wszystkie ważne dla Ciebie składniki. Wówczas bezobsługowy odbiór samochodu to będzie sama przyjemność!
Za wypożyczenie samochodu z podstawowym ubezpieczeniem zapłaciliśmy łącznie 539 zł (+ kaucja 1500 zł). Koszt paliwa za pokonanie całej opisanej poniżej trasy to ok. 220 zł. Samochód był wyposażony w czytnik AUTOPass, więc nie musieliśmy się martwić opłatami za drogi czy przeprawy promowe. System sam nas podsumował, a na zakończenie firma Hertz potrąciła należność z kaucji. Wyszło ok. 350 zł.
Lądujemy w Bergen
Do Bergen przylecieliśmy w piątek późnym wieczorem, więc tak naprawdę szukaliśmy tylko miejsca, żeby się przespać i z rana ruszyć w dalszą trasę do Sundal. Trafiliśmy jednak na wspaniałe miejsce, które mogę szczerze polecić i chętnie spędzilibyśmy tam więcej niż jedną noc – Villa Klæboe (28 Nordeidbrekka, Ytrebygda, 5252 Bergen). Za 3 osoby zapłaciliśmy ok. 500 zł. Apartament był świetnie wyposażony i nie było żadnych problemów z zaparkowaniem samochodu.
Jezioro Bondhusvatnet
Sobotę poświęciliśmy na wycieczkę nad jezioro Bondhusvatnet znajdujące się w przepięknym Parku Narodowym Folgefonna. Wędrówkę rozpoczęliśmy z doliny Bondhusdalen. Tam też bezproblemowo zostawiliśmy samochód na płatnym parkingu (ok. 50 zł). By do niego trafić, w nawigacji wpisz Bondhusdalen Parking (5476 Mauranger).
Szlak do jeziora Bondhusvatnet jest doskonale oznaczony i zajmuje około godziny. Trasa jest bardzo łatwa. Cały czas trzymamy się żwirowej ścieżki. Można się tutaj spokojnie wybrać rowerem czy wózkiem. A na dodatek wystarczy spojrzeć w górę, by zobaczyć… lodowiec Folgefonna!
Jezioro jest naprawdę zachwycające. Kolor wody jest prawdziwie szmaragdowy, a spoglądający na nas z góry lodowiec robi niesamowite wrażenie. Jest tutaj miejsce na odpoczynek i pamiątkowe zdjęcia. Można tutaj zakończyć swoją podróż, ale my postanowiliśmy przespacerować się brzegiem jeziora aż na żwirową plażę, znajdującą się bliżej lodowca. Ta trasa jest już bardziej wymagająca. Będzie trochę wspinania, błota i wędrowania po kamieniach, ale naprawdę warto!
Flåm
Po powrocie znad jeziora pakujemy się do samochodu i ruszamy do naszego kolejnego punktu noclegowego we Flåm. Już sama podróż samochodem i podziwianie fiordów otulonych jesienią to czysta przyjemność, a przed nami jeszcze wspinaczka, by spojrzeć na nie z góry!
We Flåm zatrzymujemy się w hotelu Flamsbrygga. Za ten nocleg płacimy ok. 1000 zł (w cenie śniadanie) za 3 osoby. Parking jest zapewniony, tak samo jak bajkowe widoki. Czas na szybką regenerację i w niedzielny poranek startujemy na stację kolejową, by wyruszyć na przejażdżkę Flåmsbaną. Trasa kolejki jest uznawana za jedną z najpiękniejszych tras kolejowych na świecie. Nie mieliśmy wątpliwości, że chcemy to sprawdzić na własnej skórze! Bilety kupisz tutaj. Koszt to ok. 250 zł od osoby w dwie strony. Wyruszając z Flåm, usiądź po prawej stronie pociągu — będziesz bliżej fantastycznych widoków.
W trakcie wycieczki mijamy 8 przystanków. Tylko na jednym z nich spędzamy więcej czasu, a mianowicie przy wodospadzie Kjosfossen. Tutaj jest czas na wyjście z pociągu i zrobienie kilku pamiątkowych zdjęć. Przejazd kończy się w Myrdal. Flåmsbana spędza tu kilka minut, po czym zawraca do Flåm. Przejazd w jedną stronę trwa około 45 minut.
Jak bawiłam się podczas przejażdżki? Średnio. Widoki były naprawdę zachwycające, ale podziwianie ich zza okna do mnie nie przemawia. Cieszę się, że spróbowałam, ale dużo bardziej wolę bycie na szlaku i doświadczanie natury. Myślę, że każdy z nas lubi co innego, więc absolutnie nie odradzam Flåmsbany. Jestem przekonana, że dla innych może to być fantastyczna atrakcja, bo widoki są naprawdę boskie. Gdybym podróżowała z dziećmi, to byłby to dla mnie obowiązkowy punkt na liście! A tak, trochę żałuję, że nie udaliśmy się wcześniej do… Bakki.
Nærøyfjord
Bakka to malutka wioska, z której rozpoczynamy naszą wspinaczkę na Rimstigen, by spojrzeć na Nærøyfjord w całej swojej okazałości. Nærøyfjord jest odnogą najdłuższego fiordu Norwegii, Sognefjorden, i znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Niestety gdy docieramy na miejsce, pogoda zaczyna się psuć. Okolicę otula mgła i pojawiają się opady deszczu. Jest jednak bardzo klimatycznie, a widoki nadal robią na nas ogromne wrażenie.
Już sama Bakka rozbraja nas swoim pięknem. Podziwiamy malowniczo usytuowany kościółek i ruszamy na szlak. Samochód zostawiamy na malutkim parkingu. Płatności dokonuje się tylko online przez PayPal – tutaj (ok. 40 zł).
Szlak z Bakki na Rimstigen jest często nazywany najbardziej zapomnianym szlakiem Nærøyfjord. Nie jest on najczęściej wybieraną opcją przez fanów wspinaczki. Nas to jednak nie zniechęciło i z radością ruszyliśmy w stronę przygody.
Uwaga! Ten szlak to już nie łagodny spacer do jeziora Bondhusvatnet. Oznaczony jest jako szlak o średnim poziomie trudności i faktycznie tak jest. Mamy tutaj do pokonania ponad 700 metrów przewyższenia na 2,5 km drogi. Trasa jest wymagająca, szczególnie w niesprzyjających warunkach atmosferycznych. Mnóstwo stromych podejść, wspinania się po kamieniach, błota. Naszej wędrówce towarzyszyły mgła i przelotne opady, więc podłoże stawało się śliskie i niebezpieczne. Szlak wymagał od dużej ostrożności i rozwagi. Widoki są jednak warte podjęcia tego trudu. Wejście na szczyt zajęło nam około 2 godzin.
Po drodze mijamy zjawiskowy wodospad Tufteelvi. Naprawdę robi wrażenie, gdy niespodziewanie wyrasta przed oczyma.
Na szczycie Rimstigen odprawiliśmy czary i zmniejszyliśmy choć na chwilę mgłę. Norweska pogoda jest bardzo zmienna, ale za to jak obeszła się z nami podczas tego wyjazdu, jesteśmy jej niewyobrażalnie wdzięczni! Spójrzcie, jak wyglądał widok na fiordy z samego szczytu.
Voss
Zejście z Rimstigen zajmuje nam około 1,5 godziny. Wsiadamy do samochodu i ruszamy do naszego kolejnego punktu noclegowego w Voss. To jednak nie koniec atrakcji! Wiemy, że 15 km od Voss, tuż przy drodze, będziemy mijać niesamowity wodospad Tvindefossen. Mierzy on aż 116 metrów wysokości! Podziwiamy więc tego giganta i jedziemy dalej do hotelu Scandic Voss nad jeziorem Vangsvatnet. Miejscówka jest świetna, a widok z hotelowego okna wręcz nieziemski. W tym terminie zapłaciliśmy ok. 800 zł (śniadanie w cenie) za 3 osoby. Dużym minusem był jednak brak hotelowego parkingu. Na szczęście podróżowaliśmy poza sezonem, a w dodatku wylądowaliśmy tu w niedzielę, więc mogliśmy bezpłatnie korzystać z ogólnodostępnych miejsc postojowych. Wieczór spędzamy na spacerze po uroczym Voss.
Bergen
Gamle Bergen
Ostatni dzień naszej wycieczki przeznaczamy na Bergen. Wyruszamy zaraz po śniadaniu i podjeżdżamy pod Muzeum Gamle Bergen. W październiku muzeum jest już zamknięte, ale można spokojnie przejść się uliczkami i korzystać z uroków okolicy. Dużym plusem jest zupełny brak turystów i możliwość skorzystania z ogólnodostępnych miejsc parkingowych. Jest ich niewiele, więc w sezonie na pewno nie znaleźlibyśmy tutaj miejsca od ręki.
Fløibanen i Fløyen
Następnie ruszamy do centrum i zostawiamy samochód na parkingu P-hus (Markeveien 7, 5012 Bergen; ok. 130 zł za dobę). Mijamy cudowny targ rybny i udajemy się na kolejkę Fløibanen, by dostać się na wzgórze Fløyen. Stamtąd mamy piękny widok na całe miasto. Na szczycie jest mnóstwo atrakcji dla całej rodziny — restauracje, place zabaw, w tym miasteczko trolli. Można się również zdecydować na kontynuację podróży którymś ze szlaków, na przykład nad jezioro Skomakerdiket.
My spacerujemy po Fløyen, a następnie decydujemy się na pieszy spacer w dół wzgórza. Trasa jest łatwa i przyjemna. Zejście zajmuje około godziny. Tutaj można rozpocząć włóczenie się po malowniczych uliczkach Bergen. Są przepiękne!
Bryggen
Następnie kierujemy się w stronę Bryggen, dawnego centrum hanzeatyckiego handlu, miejsca wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Bryggen zachwyca swoją drewnianą zabudową. W dawnych gmachach handlowych znajdujemy urokliwe sklepiki z pamiątkami i tradycyjnymi wyrobami rzemieślniczymi, restauracje oraz kawiarnie.
Spacerujemy także wzdłuż zatoki Vågen i podziwiamy zjawiskową architekturę.
Fiskesuppe
Wycieczkę kończymy słynną bergensk fiskesuppe, czyli bergeńską zupą rybną. Była przepyszna! Nigdy nie jadłam nic podobnego. Krewetki, mule i kawałki ryby doskonale dopełniał śmietanowy smak oraz chrupiące słupki warzyw. Zupę serwują praktycznie wszędzie. My wybraliśmy Bryggeloftet & Stuene Restaurant. Miejsce znaleźliśmy dzięki Sylwii z bloga Kierunek Norwegia. Dziękujemy! Nie żałujemy ani jednej wydanej korony!
Masz pytania?
W ten sposób zakończyliśmy nasz weekend w Bergen i okolicach. Nabrałam tylko apetytu na więcej! Jeśli chcesz wyruszyć do Norwegii, to polecam Ci poniższe blogi:
To właśnie tutaj znalazłam najwięcej informacji na temat miejsc do zobaczenia i kultury Norwegii. Jestem pewna, że znajdziesz tam coś dla siebie!
Masz pytania odnośnie mojej podróży? Zadaj je w komentarzu!